Ostatnio coraz częściej trafiam na kosmetyczne buble.
Reklamy, opakowania, cały ten marketing- doskonale wpływa na moją wyobraźnie. Co jednak gdy taki magiczny krem okazuje się rozczarowaniem?
No właśnie. Co zrobić z takim kosmetykiem? Oddać mamie,
siostrze, koleżance- ryzykując, że obrażą się, że oddajemy im coś, co według
nas nie działa? Czy szukanie mu innych zastosowań jest już czymś normalnym czy
może boimy się efektów niepożądanych? Ja sama, trochę jako sknera roku, trochę
jako eksperymentator z doskoku, staram się znaleźć dla niego lepszą alternatywę.
W końcu czasem sama konsystencja aż krzyczy- wykorzystaj mnie do czegoś innego.
Tak też maski i odżywki do włosów kończyły jako pianki do golenia, albo bazy do
peelingów, a kremy do twarzy...
Alterra, krem
nawilżający na noc z olejkiem z winogron, białą herbatą i masłem shea.
Opakowanie z każdej strony krzyczy wręcz do nas – jestem
BIO! Bio-masło shea, bio olejek z winogron i bio biała herbata… Natura sama w
sobie, można by pomyśleć. Czy jednak jest tak w rzeczywistości?
Wydaje mi się, że tutaj jak najbardziej możemy powiedzieć,
że cena i jakość idą w parze. Jak za taką cenę, otrzymujemy całkiem przyzwoity
produkt. Czy jednak naprawdę jest on
dobrym kremem nawilżającym?
Ja swojego używam już od ponad 3 miesięcy i jeszcze z
pewnością wystarczy mi go na trochę(w rzeczywistości niepełne 4 miesiące użytkowania). Jest to krem przeznaczony do pielęgnacji każdego
rodzaju skóry, jednak posiadaczkom skóry suchej i przesuszonej nie polecałabym
zakupu tego kremu. Moja skóra jest mieszana, z tendencją do przesuszania partii
bocznych twarzy i czoła, a także płatków nosa. Jako, że kremu zaczęłam używać
zimą, kiedy to przesuszenie dawało mi się we znaki, mogę potwierdzić, że krem
ma zbyt słabe działanie nawilżające. Zwłaszcza jak na krem na noc. Owszem,
używa się go całkiem przyjemnie, zwłaszcza ze względu na konsystencje. Krem
przyjemnie rozprowadza się na twarzy ruchami masażu, gdyż nie wchłania się zbyt
szybko. Jest też bardzo wydajny. Wydaje mi się też, że lepszy będzie na
miesiące wiosenne niż zimowe. Czy tak będzie, zobaczymy. Na razie określiłabym
go jako średniaka, raczej do skóry normalnej, a nie do suchej. Na pewno wielkim
plusem jest to, że to krem o składzie wegańskim, nietestowany i łatwo dostępny.
Kiedy na mojej twarzy pojawia się jakieś przesuszenie, lubię nałożyć grubszą
warstwę tego kremu- niczym białą maskę, co daje znacznie lepszy efekt. Krem
zdecydowanie lepiej radził sobie też na skórze moich naprawdę wymagających
dłoni.
Rival de Loop, żel
myjący do twarzy, dla cery normalnej i mieszanej.
Kolejny produkt z linii przyjaznej weganom, ale na pewno nie
tym ze skórą skłonną do przesuszania. Jak wskazuje nam producent jest to żel
przeznaczony do skóry normalnej i mieszanej do codziennego użytku. Po niemal 4
miesiącach użytkowania- przede wszystkim chce podkreślić, że nie polecałabym go
do codziennej pielęgnacji osobom ze skórą mieszaną. Cera normalna też powinna
raczej dawkować sobie tą przyjemność. Żel ma tendencję do przesuszania,
pozostawia uczucie ściągnięcia, ale z drugiej strony dobrze oczyszcza skórę z
resztek makijażu i zanieczyszczeń, przez co świetnie przygotowuje skórę do
przyjęcia kremu. W pierwszym okresie używałam go codziennie, ale to spowodowało
nadmierne wysuszenie i moja skóra wyglądała nie za ciekawie. Nawet wspomniany
krem do skóry suchej nie niwelował tego uczucia. Później zaczęłam używać go
raz-dwa razy w tygodniu. Zdecydowanie była to dobra decyzja, choć ciągle mam
wrażenie, że jest to produkt zbyt agresywny. Wydaje mi się, że nawet dla skóry
tłustej może być zbyt mocnym. Uważam, że przy takim ostrym wysuszaniu może
zaburzać wydzielanie sebum. Żel ma dość intensywny, męski zapach, który
początkowo bardzo mi przeszkadzał. Kiedy jednak nie miałam ochoty na normalny,
olejowy peeling, dodawałam do niego torebkę herbaty i miałam ciekawie pachnący
peeling żelowy do ciała. Za tym żelem przemawia jedynie znaczek vegan i cena.
Ja raczej już do niego nie wrócę. Samą firmę szanuję jednak za pro-wegańską
politykę i wypuszczenie linii z certyfikatem w tak okazyjnej, niskiej cenie.
Delawell, olejek
awokado.
Czyli ulubieniec wszech czasów, aby nie było tak całkiem na
nie. W momentach kiedy moja skóra była wysuszona przez żel, wiatr, zimowe,
mroźne powietrze i stres – ratował stan mojej skóry. Nakładany na noc, idealnie
pielęgnował skórę, nawilżał i zabezpieczał przed dalszą utratą cennej wody. Ten
konkretny olejek sprawdził się u mnie lepiej niż olejek awokado z Lawendowej
Mydlarni, czy olejek Paese, choć te poprzednie również używałam z
przyjemnością. Ten posiada wygodną pipetkę i ładne, estetyczne opakowanie,
które świetnie prezentuje się w łazience. Co więcej nie musi być przechowywany
w lodówce, co jest dużym plusem. Ja sama
nie lubię efektu chłodzenia na skórze, mimo tego, że moja skóra jest naczyniową
i to byłoby dla niej wskazane. Z resztą moje policzki, na których widoczna jest
tendencja do rozszerzania naczyń krwionośnych, też wiele skorzystały. Dodatkowo
olejek świetnie uzupełniał moją pielęgnację partii tłustych po terapii olejkiem
z drzewa herbacianego. Jednym słowem- ideał. Zimą używałam go też na skórki
przy paznokciach.
Ziaja, kremowe mydło
pod prysznic z serii masło kakaowe.
Podtrzymując dobry trend – Ziaja – czyli kolejny ulubieniec.
Pachnie- obłędnie. Wygląda jak budyń toffi.
Jest całkiem wydajny i w przystępnej cenie. Czego chcieć więcej od
mydła? Chyba tylko więcej opakowań ;) Ja zwykle wybieram bardziej owocowe żele
pod prysznic, jednak ten zrewolucjonizował moje spojrzenie na relaks w czasie
kąpieli. Po prostu uwielbiam to mydło i na pewno wypróbuje pozostałe produkty z
tej serii bo zapach jest jego największym atutem. Jednak, powracając do tematu
innych zastosowań kosmetyków- kremy do twarzy Ziai używam wyłącznie do
pielęgnacji moich dłoni. Wiem, wiem, mają też takowe w ofercie, jednak ja w
taki sposób wykorzystałam dobrych parę lat temu zarówno, oliwkowy jak i kakaowy
krem do twarzy, kiedy do tego celu się nie sprawdziły. Uwielbiam te ich małe
słoiczki, może rzeczywiście są mniej „sterylne”, przez to ciągłe wkładanie do
nich naszych palców, ale urzeka mnie ich design. Co do tego możecie mieć
pewność po poście z przepisem na peeling, który zawsze przekładam do opakowania
do kakaowym kremie do twarzy.
Ziaja rządzi ;)